Wczoraj przesłano mi numer startowy w maratonie. Nie tym najbliższym, bo za leszczyk jestem. Na ten wiosenny. To teraz już trzeba bez lipy zakasać nogawki. Takie miejsce na mecie biorę w ciemno, ale realnie patrząc trzeba z minimum dwa tysie miejsc doliczyć.
Dziś stałem się właścicielem swojej pierwszej szosy. Żadna tam nówka sztuka nie śmigana, tylko używka, za to w porządnym stanie. Na najbliższe dwa, może trzy lata zupełnie wystarczy. Cieszę się przed wszystkim z tego, że mogę trenować, kiedy chcę i nie jestem już uzależniony od pożyczanego sprzętu. Zero komplikejszyn z treningami i pretekstów do odkładania jazd. Przez zimę trochę ją podtjuninguję, żeby bardziej triathlonowego charakteru nabrała (specjalna sztyca podsiodłowa i lemondka). A teraz nic tylko jeździć, bo żeby dobrze jeździć trzeba jeździć, a zima na horyzoncie :)
|
Archiwum
Kwiecień 2016
Kategorie
Wszystkie
partnerzy |