Kilka słów po maratonie.
Jestem rozczarowany wynikiem sportowym. Osiągnięty czas jest o ponad 8’ gorszy od planowanego. Po ochłonięciu i analizie odkryłem tego trzy przyczyny, jedna oczywista, druga pewnie mająca, jakiś wpływ i trzecia odkryta po analizie zapisków treningowych. Pierwsza oczywista - nie da się takich dystansów biegać o samej wodzie, jeśli ma się aspiracje wynikowe. Koniecznie trzeba wcześniej przetestować, jakieś żródło energii i korzystać z niego na trasie. To był mój jedyny, ale kluczowy błąd w przygotowaniach. Brak energii zaczął być odczuwalny już po 20 kilometrze, a apogeum osiagnął na 32. Przetrzymałem i organizm znalazł, jakieś rezerwy. Jednak czułem, że balansuję na krawędzi i równie dobrze mogłem do mety nie dotrzeć. Druga przyczyna tzw. rzutująca - to katar, nie jakiś mega, ale co kilometr trzeba było smarkać. I trzecia - odkrywcza, że tydzień przedstartowy zrobiłem sobie zbyt luźny. Zdecydowanie lepiej mój organizm pracuje na lekkim zmęczeniu. Przedobrzyłem z odpoczynkiem, nauczka na przyszłość. Tak wynika z moich potreningowych zapisków i rezultatów treningów.
A teraz coś pozytywnego.
Jestem bardzo zadowolony z wydolności mojego organizmu i to pozwala mi patrzeć bardzo optymistycznie w przyszłość. Z tej perspektywy osiągnięty czas jest satysfakcjonujący. Przez cały bieg towarzyszyła mi woda i chusteczki higieniczne, bo jakiś katar w sobotę mi sprzedał, któryś ze szkolnych lub przedszkolnych domowych szkodników. Zatem bez energetyków i na lekkiej infekcji też daję radę. Zmiana tych dwóch elementów daje mi szerokie pole do progresu sportowego i to cieszy niezmiernie.
Czy łatwo było? Łatwo. Moim zdaniem maraton nie jest żadnym wyzwaniem, jeśli jesteśmy do niego przygotowani. Taki truizm. To tylko wynik tytanicznej pracy, którą trzeba wykonywać przez kilka miesięcy wcześniej, bez względu na pogodę, samopoczucie i inne przeszkadzajki. I to jest prawdziwe wyzwanie. Oczywiście nie piszę tu o biciu wyśrubowanych życiówek, kiedy biegniemy na tzw. styk i wiele przypadkowych niuansów, w innej sytuacji niezbyt istotnych, rzutuje na czas na mecie. Nie dotyczy to również sytuacji, kiedy niespodziewanie łapiemy kontuzję na trasie. Tego nigdy nie przewidzimy.
Kolejny maraton pobiegnę łamiąc 3 i pół godziny. Jeśli zdrowie dopisze o wynik jestem spokojny, bo doświadczenie, które teraz zdobyłem jest bezcenne.
Na koniec dodam, że kluczowym w tym wszystkim była również moja roślinna dieta. Umożliwiała mi ona bardzo szybką regenerację, a tym samym dawała szansę trenować dużo i intensywnie. Dzięki bogactwu wszystkich witamin, makro i mikro składników dostarczanych każdego dnia miałem energię i entuzjam do ciężkiej pracy. Jednocześnie organizm był zwolniony z walki z ciężkostrawnym jedzeniem i zakwaszaniem organizmu. Nie wspominając o wątrobie, która „na weganizmie” ma łatwo i przyjemnie, a na którą podczas maratonu spada kolosalne obciążenie. Wszystkim polecam przetestowany przeze mnie styl odżywiania, a tym którzy nie wyobrażają sobie życia bez mięsa i nabiału z serca radzę poważne ich ograniczenie, zwłaszcza w okresie intensywnych treningów.
Jestem rozczarowany wynikiem sportowym. Osiągnięty czas jest o ponad 8’ gorszy od planowanego. Po ochłonięciu i analizie odkryłem tego trzy przyczyny, jedna oczywista, druga pewnie mająca, jakiś wpływ i trzecia odkryta po analizie zapisków treningowych. Pierwsza oczywista - nie da się takich dystansów biegać o samej wodzie, jeśli ma się aspiracje wynikowe. Koniecznie trzeba wcześniej przetestować, jakieś żródło energii i korzystać z niego na trasie. To był mój jedyny, ale kluczowy błąd w przygotowaniach. Brak energii zaczął być odczuwalny już po 20 kilometrze, a apogeum osiagnął na 32. Przetrzymałem i organizm znalazł, jakieś rezerwy. Jednak czułem, że balansuję na krawędzi i równie dobrze mogłem do mety nie dotrzeć. Druga przyczyna tzw. rzutująca - to katar, nie jakiś mega, ale co kilometr trzeba było smarkać. I trzecia - odkrywcza, że tydzień przedstartowy zrobiłem sobie zbyt luźny. Zdecydowanie lepiej mój organizm pracuje na lekkim zmęczeniu. Przedobrzyłem z odpoczynkiem, nauczka na przyszłość. Tak wynika z moich potreningowych zapisków i rezultatów treningów.
A teraz coś pozytywnego.
Jestem bardzo zadowolony z wydolności mojego organizmu i to pozwala mi patrzeć bardzo optymistycznie w przyszłość. Z tej perspektywy osiągnięty czas jest satysfakcjonujący. Przez cały bieg towarzyszyła mi woda i chusteczki higieniczne, bo jakiś katar w sobotę mi sprzedał, któryś ze szkolnych lub przedszkolnych domowych szkodników. Zatem bez energetyków i na lekkiej infekcji też daję radę. Zmiana tych dwóch elementów daje mi szerokie pole do progresu sportowego i to cieszy niezmiernie.
Czy łatwo było? Łatwo. Moim zdaniem maraton nie jest żadnym wyzwaniem, jeśli jesteśmy do niego przygotowani. Taki truizm. To tylko wynik tytanicznej pracy, którą trzeba wykonywać przez kilka miesięcy wcześniej, bez względu na pogodę, samopoczucie i inne przeszkadzajki. I to jest prawdziwe wyzwanie. Oczywiście nie piszę tu o biciu wyśrubowanych życiówek, kiedy biegniemy na tzw. styk i wiele przypadkowych niuansów, w innej sytuacji niezbyt istotnych, rzutuje na czas na mecie. Nie dotyczy to również sytuacji, kiedy niespodziewanie łapiemy kontuzję na trasie. Tego nigdy nie przewidzimy.
Kolejny maraton pobiegnę łamiąc 3 i pół godziny. Jeśli zdrowie dopisze o wynik jestem spokojny, bo doświadczenie, które teraz zdobyłem jest bezcenne.
Na koniec dodam, że kluczowym w tym wszystkim była również moja roślinna dieta. Umożliwiała mi ona bardzo szybką regenerację, a tym samym dawała szansę trenować dużo i intensywnie. Dzięki bogactwu wszystkich witamin, makro i mikro składników dostarczanych każdego dnia miałem energię i entuzjam do ciężkiej pracy. Jednocześnie organizm był zwolniony z walki z ciężkostrawnym jedzeniem i zakwaszaniem organizmu. Nie wspominając o wątrobie, która „na weganizmie” ma łatwo i przyjemnie, a na którą podczas maratonu spada kolosalne obciążenie. Wszystkim polecam przetestowany przeze mnie styl odżywiania, a tym którzy nie wyobrażają sobie życia bez mięsa i nabiału z serca radzę poważne ich ograniczenie, zwłaszcza w okresie intensywnych treningów.